Zapomniane Lutowiska
Lutowiska dzisiaj to niewielkie miasteczko, czy nawet jak podaje Wikipedia, wieś w jednej z najmniej zaludnionych części Polski, położone przy tzw. Dużej Pętli Bieszczadzkiej. Znajduje się tutaj kościół, szkoła, parę innych urzędów oraz niewielka ilość domów i kilka pensjonatów. Miasteczko nie wyróżnia się niczym specjalnym i właściwie gdyby nie jego piękne położenie u podnóża Bieszczadów widocznych z pobliskiego punktu widokowego z pewnością nie zwrócilibyśmy na nie najmniejszej uwagi. Tymczasem w tym zapomnianym przez Boga i ludzi zakątku skrywa się niezwykle bogata historia, która w okrutny sposób została przerwana i pozostawiła po sobie nieliczne już dziś ślady.
Krótka historia Lutowisk
Wieś Lutowiska została założona przed rokiem 1565, początkowo znana była przy tym jako „Litowiska”. Jej nazwa pochodzi najprawdopodobniej od ruskiego słowa „litowysko”, które oznacza miejsce letniego wypasu bydła. Miejscowość pozostawała początkowo w majątku znanej w Bieszczadach rodziny Kmitów, a w okresach późniejszych często przechodziła z rąk do rąk.
Już w roku 1742 Lutowiska otrzymały od panującego podówczas Augusta II prawo organizacji 10 jarmarków rocznie, podczas gdy np. Rzeszów miał prawo do organizacji jedynie 3 z nich. To właśnie owe jarmarki miały wkrótce zyskać Lutowiskom sławę w całej Europe wschodniej i sprawić, że przybywać tu będą handlarze ze czterech stron świata, w tym Żydzi oraz bojkowscy gazdowie pragnący sprzedać swoje wypasane na połoninach bydło.
Z biegiem czasu to właśnie wspomniani już Żydzi stali się elementem dominującym w Lutowiskach, czyniąc z nich największą żydowską gminę na terenie Bieszczadów. W 1900 roku samo miasteczko zamieszkiwało 1570 osób wyznania mojżeszowego, z których większość bogaciła się na handlu bydłem sprzedawanym na częstych jarmarkach, bądź dzięki rzemiosłu.
Zagłada Lutowisk rozpoczęła się wraz z wybuchem drugiej wojny światowej. Po jej rozpętaniu Lutowiska znalazły się w strefie wpływów ZSRR, które niebawem po zajęciu tych terenów wywiozły część zamożniejszych żydowskich rodzin wraz z przedstawicielami inteligencji polskiej i ukraińskiej w głąb swego terytorium. Kolejnym ciosem było zajęcie Lutowisk przez Niemców już 22 czerwca 1942 roku, którzy rozstrzelali ok. 650 Żydów, Polaków i Romów. Drewniane zabudowania miasteczka należące do Żydów wraz z dwiema synagogami zostały spalone. Po Lutowiskach zostały jedynie pojedyncze zabudowania wokół ich dawnego centrum. Kilkusetletnia historia miasteczka została zaprzepaszczona.
Po zmianie losów wojny Lutowiskach w latach 1944 – 1951 znajdowały się w ZSRR. Pozostały w miasteczku katolicki kościół pod wezwaniem Św. Stanisława Biskupa i Męczennika został całkowicie zdewastowany. Msze odbywały się wówczas w pozostałej po ludności ukraińskiej cerkwii, znajdującej się na południe od niegdysiejszego centrum miejscowości (możemy ją zobaczyć na zdjęciu po lewej stronie oraz na historycznej panoramie powyżej). Lutowiska powróciły do Polski w roku 1951 w ramach umowy o wymianie granic z ZSRR i do dziś pozostają w naszym kraju.
Jak niegdyś wyglądało miasteczko?
Historyczny wygląd miasteczka prezentuje czarno-białe zdjęcie u góry wpisu oraz fragment mapy katastralnej prezentowany po prawej stronie. Centrum Lutowisk stanowiły dwa rynki – większy południowy i nieco mniejszy północny. Okalały je drewniane domy żydowskich kupców. Miasteczko nigdy nie urosło ponad tę pierwotną strukturę, nie powstały tutaj dodatkowe ulice czy place. Ludność innych wyznań niż mojżeszowego zamieszkiwała przylegające do centrum Posadę Dolną i Górną, które na zawsze zachowały swój wiejski charakter z kurnymi chatami.
W Lutowiskach istniały dwie synagogi, cerkiew, która budowana była trzy razy w trzech różnych miejscach, cmentarz żydowski i cmentarz przycerkiewny oraz dwór. Sofija Parfanowycz w swoim opowiadaniu zatytułowanym „Jarmarok w Litowyszczach” tak pisze o Lutowiskach:
A tam pośród niemal austriackiego piękna przycupnęło żydowskie miasteczko. Gęsto-gęsto drewnianych domków gankami, przejściami, zajazdami, piętrami i różnymi zakamarkami – schowkami. Coś wschodniego w nich jest, „arabski styl”, wspomnienie orientu, gęste skupisko. Nad nimi panuje wielka murowana bożnica. Kolorowe szkło, kręte, tajemnicze, litery starych ksiąg. Wszystko to aż prosi, by zalało je gorące słońce południa.
Tak z kolei pisał o Lutowiskach Wasyl Sofroniw w jednym z felietonów w gazecie „Diło” w 1934 roku:
Nie potrafię sobie wyobrazić naszych małych, brudnych, a jednak sympatycznych galicyjskich miasteczek bez Żydów. Czy w ogóle byłyby wtedy u nas jakiekolwiek miasteczka i czy warto byłoby wtedy wybierać się na jarmark? Jaki czar, jaki koloryt, miałyby Lutowiska gdyby dookoła spadzistego, wyboistego „rynku” nie było tych powykrzywianych, drewnianych domków, gdyby w każdych drzwiach i każdym oknie i na każdej ławeczce nie było jakiegoś sklepiku (…)?
Jarmark
Z biegiem czasu liczba jarmarków w Lutowiskach rosła. Były one słynne w całej Europie środkowo-wschodniej. Handlowano w ich trakcie głównie bydłem wypasanych na bieszczadzkich połoninach. Zwyczajowo jarmark trwał trzy dni. Pierwszy z nich był dniem spędu bydła do Lutowisk, gdzie pojono je w jednym z potoków przecinających miasteczko. Drugiego dnia odbywało się dobijanie targu. Trzeci dzień oznaczał wypędzanie stad zakupionego bydła z Lutowisk. We wspomnianym już wyżej opowiadaniu czytamy na ten temat:
Szarym świtem dzikie pasterskie okrzyki dzień nawołują. Tupot kopyt o ziemię dudni, wzbijając kurz. Szeroką rzeką płyną bydlęce grzbiety, do niej ze wszystkich stron wlewają się dopływy i wszystko płynie na targowicę. (…)
Rzeka bydła i ludzi wcisnęła się w jedną ulicę. Jaka gęstwina! Boki o boki ocierają, rogi o rogi zaczepiają. Jak ławica morskich ryb na morskich wybrzeżach.
Ludzie czerwono wyszywani, biało odziani, w sirakach. Palicami poganiają, pokrzykują. Kobiety. Mężczyźni. Pomiędzy nimi przeciskają się z miejska ubrani kupcy, przede wszystkim Żydzi. Wszystkich popędza gorączka handlu, niepokój wielkich pieniężnych obrotów. Dwa tysiące osiemset sztuk bydła i pewno dwa razy tyle ludzi. Zalewają plac po brzegi.
Echa dawnej świetności
Po dawnej sławie Lutowisk nie pozostało do dzisiaj prawie nic. Zadbała o to burzliwa historia tych ziem. Tam gdzie niegdyś stała dostojna cerkiew pod wezwaniem św. Michała Archanioła z 1898 roku (widoczna na historycznym zdjęciu wyżej we wpisie) dzisiaj majaczy jedynie krzyż otoczony tymi samymi starymi drzewami, które jeszcze do 1980 roku, w którym rozebrano świątynie majestatycznie ją otaczały. Obecny wygląd tego miejsca ukazuje zdjęcie po prawej stronie.
Obok pustego wzniesienia po cerkwi odnajdziemy stary cmentarz z kilkoma nagrobkami (zdjęcie po lewej). Pomiędzy dzisiejszymi zabudowaniami Lutowisk odnajdziemy również zbiorową mogiłę osób rozstrzelanych przez Niemców w trakcie wojny, oraz wypalone ruiny synagogi leżące obecnie za sklepem spożywczym. W miejscu pierwszej cerkwi w Lutowiskach znajduje się oczyszczalnia ścieków, w miejscu drugiej zaś – szkoła i dom kultury.
Jedno z zachowanych miejsc sprawia największe chyba wrażenie – jest to żydowski kirkut położony na wzgórzu za szkołą i dominujący nad miasteczkiem (zdjęcia w nagłówku wpisu). W gąszczu traw sięgających do pasa skrywa się podobno ok. 2000 macew. Część z nich została odsłonięta przez skoszenie porastających je krzewów. Część jest ledwo rozpoznawalna, domyślamy się jedynie ich istnienia dzięki niewielkim kopczykom ledwo wystającym nad ziemie.
Macewy kirkutu w Lutowiskach to istne dzieła sztuki. Widać po nich bardzo wyraźnie, że tutejsza gmina musiała być naprawdę bogata. Płyty ozdobione są przeróżnymi motywami – powtarzają się na nich podobizny zwierząt, szczególnie jeleni, ptaki, złożone w geście modlitwy dłonie, otwarta księga czy świecznik. Niektóre macewy stoją jeszcze prosto. Inne chylą się ku nieuchronnemu upadkowi. Niektóre zauważamy dopiero w ostatnim momencie przed daniem kolejnego kroku w miejscu, które jeszcze sekundę temu zdawało się nam być łąką. W tym odosobnionym miejscu położonym dosłownie na końcu świata chyba tak jak nigdzie indziej możemy przystanąć i zadumać się nad historią, przemijaniem zapomnieniem i znaczeniem życia.