Złota Jesień w Bieszczadach
Złota jesień w Bieszczadach przez wielu uważana jest za najlepszy moment na wyprawę w te niezwykłe góry. Nic w tym dziwnego. To właśnie o tej porze roku ujawnia się chyba ich cała magia. Wszechobecne jesienne kolory liści sprawiają, że wydaje się, że góry po prostu płoną. Wieczorem i rano o tej porze roku towarzyszą nam gęste mgły. Chłodne już dni spędzimy na wędrówkach w nostalgicznej scenerii, a wieczory przy kominku w domku.
Również i my sami postanowiliśmy wybrać się w Bieszczady o tej niezwykle urokliwej porze roku i spisać dla Was relację z tego wyjazdu. Jak zwykle przy tym objechaliśmy sporą część gór tzw. małą i dużą obwodnicą aby móc zaprezentować Wam zdjęcia z jak największej ilości miejsc. Prezentujemy je poniżej z krótkimi opisami.
Złota jesień w Bieszczadach trwa nieprzerwanie od początku do końca października. Zastanawiając się długo nad tym kiedy jechać w góry jesienią wybraliśmy ostatecznie koniec pierwszego tygodnia października licząc na to, że uda nam sie uchwycić ten moment w górach gdy początkom „kolorków” towarzyszy jeszcze zieleń przemijającego lata. Po dojechaniu na miejsce zaczęliśmy się obawiać, że chyba jednak źle wybraliśmy tydzień bo w dolinach nic nie zapowiadało, że zobaczymy naszą upragnioną złotą jesień. Na zdjęciu poniżej widzimy jak prezentowały się Lutowiska widziane z punktu widokowego.
Widać na nim wyraźnie, że w dolinie „kolorki” były jeszcze ledwie dostrzegalne, dominowała właściwie zieleń. Niezrażeni jednak tym pierwszym niemiłym zaskoczeniem ruszyliśmy dalej obwodnicą w kierunku Smolnika nad Sanem, a następnie Dwernika.
Nadal nie byliśmy pocieszeni ponieważ to co otaczało nas dookoła to nadal była w przeważającej części zieleń. Zastanawialiśmy się już, czy może nie udało nam się wybrać dobrej pory roku i czy będziemy musieli wrócić w Bieszczady za parę tygodni gdy „kolorki” będą bardziej widoczne. Ruszyliśmy dalej w stronę Nasicznego.
Dopiero tutaj na dojeździe do Nasicznego naszym oczom ukazała się przepiękna złota jesień w Bieszczadach. Widok był naprawdę oszałamiający. W kilka chwil zapomnieliśmy o pierwszym niezadowoleniu i delektowaliśmy się niezwykłym spektaklem jaki zgotowała tutaj nam przyroda.
Okazało się, że trafiliśmy „w punkt” w moment kiedy to jeszcze wyraźna zieleń kontrastuje z już bardzo wyraźnie widocznymi i jaskrawymi kolorami jesieni. Naszym oczom ukazało się morze kolorów z paletą chyba ich wszystkich możliwych odcieni.
Urzeczeni tym co złota jesień w Bieszczadach dla nas przygotowała ruszyliśmy dalej w drogę w kierunku Brzegów Górnych. Tutaj natura jeszcze bardziej wzbogaciła swój spektakl. Wysoko nad nami dostrzegliśmy bowiem kompletnie pokryte śniegiem połoniny oraz część lasu lekko przyprószonego śniegiem.
Droga w dolinie wiła się malowniczo wśród kolorowych drzew, a w górze nad nimi dominowały ośnieżone szczyty. Szczególnie niesamowicie wyglądał las w oddali pokryty drobniutkim śniegiem czy szronem, spod którego przebijała czerwień bukowych liści.
Skoro tu, w dolinie, było już tak pięknie to pomyśleliśmy, że jeszcze ładniej będzie pewnie wyżej, na Przełęczy Wyżnej, którą postanowiliśmy zdobyć. Po drodze zatrzymaliśmy się przy niepozornej bacówce przy skraju drogi. Mówi się, że to właśnie tutaj można kupić najlepsze sery w Bieszczadach…
Jeszcze rzut oka w kierunku Połoniny Wetlińskiej i możemy ruszać. Tutaj też oszałamia niezwykły kontrast zieleni doliny z czerwienią górnych partii lasu oraz śniegiem szczytów. Gdzieś tam wysoko skrywa się mityczna Chatka Puchatka…
Na podejściu na przełęcz nasz wzrok przykuł masyw Działu. Pamiętamy go oszałamiającego swoją nieokiełznaną zielenią jeszcze parę miesięcy temu, a tymczasem teraz bardziej przypomina tort bezowy posypany cukrem pudrem. Zupełnie nierealny wygląd!
Wreszcie po zdobyciu przełęczy naszym oczom okazuje się obraz tak dobrze nam znany – dominujący nad całą doliną majestatyczny masyw Połoniny Caryńskiej. To chyba jedno z najbardziej obfotografowanych przez nas miejsc w Bieszczadach, które niezmiennie zachwyca nas o każdej porze roku. Teraz jesienią wygląda szczególnie niesamowicie. Jaskrawa biel śniegu na połoninach jest ledwie widoczna na tle nieba, w górnej partii lasu drzewa przypominają już bezlistny listopad, w dolnej zaś panuje prawdziwa orgia kolorów. Wszystko okraszone jest zielenią traw w dolinie.
Widok drzew w oddali jest zupełnie nierealny i przypomina bardziej filmową scenerię niż rzeczywisty krajobraz. Aż dziw, że o tej porze roku nie kręci się tutaj filmów fantasy – nie byłoby potrzeby dodawania efektów specjalnych jeśli chodzi o otoczenie!
Udajemy się w dalszą drogę w kierunku wsi Smerek. Tutaj pejzaż jest równie wspaniały. Na zdjęciu widzimy masyw Smereka z niezwykłą grą kolorów na jego zboczach. Jak nie kochać tych gór?
Złota jesień w Bieszczadach hojnie obdarowuje nas niespodziankami. Tutaj przepiękna tęcza, która towarzyszyła nam przez długi czas w okolicy Smereka oraz Kalnicy. Podążamy stąd do Dołżycy i dalej wąską drogą wijącą się wśród wzgórz do Terki.
Po drodze, w okolicy wsi Buk, kolory zdają się jeszcze bardziej przybierać na sile. Sami zadajemy sobie pytanie czy te góry lubią nas aż tak bardzo żeby pokazywać nam takie wspaniałości…Oczarowani zmierzamy dalej.
Przejeżdżając obok parkingu przy wejściu do Łopienki dostrzegamy gęsty tym unoszący się wśród drzew. Pierwsza myśl, która przychodzi nam do głowy to: wypał drewna! Takiej okazji nie możemy ominąć i już chwilę później maszerujemy w górę doliny aby pogawędzić z pracującym tutaj wypalaczem, którego mieliśmy już kiedyś okazję poznać.
Po długiej rozmowie przy dymiących retortach pachnący jakbyśmy siedzieli całą noc przy ognisku jedziemy dalej w kierunku Terki, Bukowca i Rajskiego aby dotrzeć do jednego z naszych ulubionych miejsc w Bieszczadach czyli mostu przy Starym Placu skąd można wyruszyć na wycieczkę do Tworylnego.
Podziwiamy tu zbocza Otrytu, które dopiero co pamiętamy z lata jako tonące w orgii zieleni i przydrożnych kwiatów. Dziś króluje tu złota jesień. Z tego miejsca decydujemy się na powrót w kierunku Czarnej Górnej przez Polanę oraz dalej Skorodne.
W tej niezwykle odludnej i dzikiej części Bieszczadów, w której niegdyś rozlokowane były liczne wsie znów toniemy wśród kolorów. W miejscach jak to czuje się, że Bieszczady to absolutne królestwo przyrody, a człowiek jest tutaj jedynie gościem.
Na zakończenie dnia odwiedzamy jeszcze torfowiska w Tarnawie w samym sercu tzw. bieszczadzkiego worka. Miejsce to o tej porze roku przypomina reportaże znane z National Geographic o Alasce, Górach Skalistych czy Nowej Zelandii. Otoczeni przez absolutną ciszę czekamy tu na zachód słońca. To był bardzo udany dzień…